Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wił tak, chociaż Rougonowie i Macquarci, należeli do najbliższych krewnych mojej matki. Zżymam się, gdy pomyślę, że jestem z ich krwi również jak i ty, moja Marto... Ale dla tego też mówię o tem, co myślę, nie tając się przed tobą. Nie ma co, ładną mamy familijkę! I uważ tylko: dziś mają pieniądze, wypłynęli wyżej, aniżeli można było przypuszczać a pomimo to szachrują po dawnemu a może i gorzej!
Pokręciwszy się jeszcze chwilę po domu, Mouret wziął za kapelusz i poszedł w aleję Sauvaire, by ze spotkanymi znajomymi porozmawiać o pogodzie, o urodzajach, o bieżących wypadkach. Przez cały następny tydzień był pochłonięty interesami, wydarzyła mu się okazya dostawy znacznej partyi migdałów. Skutkiem zajęcia prawie zapomniał o istnieniu księdza Faujas. Wreszcie postanowił był już poprzednio być ostrożnym ze swoim lokatorem z drugiego piętra, albowiem uważał go za człowieka skrytego, dozwalającego by inni dużo mówili, podczas gdy sam milczał, słowem jednem nie zdradzającego swych myśli. Zdarzyło się nawet, że Mouret dwukrotnie już wymknął się przed księdzem, przypuszczając, iż ten go szuka, by posłyszeć dalszy ciąg rozmowy o bandzie z podprefektury i o bandzie pana Rastoil. Róża nawet kiedyś wspomniała, że pani Faujas zaczepiała ją w chęci dłuższej gawędki, lecz Mouret nie życzył już sobie zwierzeń swojej kucharki. W chwilach wolnych bawił się teraz w sposób