Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— I ciebie zapraszam wraz z mężem... Tylko proszę, nie zróbcie mi zawodu... Przecież to, że nasza matka jest tuż obok w domu obłąkanych nie powinno nam przeszkadzać w skromnej zabawie w najbliższem naszem kółku... Niepodobna wciąż nosić żałoby... trzeba się rozerwać od czasu do czasu... Wreszcie mówię wam, że matce nie jest gorzej, i wiem na pewno, że jej na niczem nie zbywa... Możecie śmiało mi wierzyć... Proszę więc, przyjedźcie wszyscy do mojej zagrody... uczęstuję was winkiem jakich mało... wynalazłem to wino tuż niedaleko Tulettes... wyborne.. pochodzi ze stoków de la Seille... oni tam mają znakomite winnice... Wreszcie skosztujecie sami i powiecie, czy tak nie jest!
W miarę jak mówił przerywanym głosem, szedł zwolna, zatrzymując się po drodze, lecz s zamiarem wyjścia. Felicya postępowała tuż za nim, prawie depcząc mu po piętach i popychając go ku sieni. Mouret, oraz Marta wyprowadzili wuja aż na ulicę i przystanęli, czekając, by wsiadł do karyolki. Macquart odwiązywał właśnie lejce, które okręcił przy okiennicy, gdy nadszedł ksiądz Faujas, wracający do domu. Przeszedł szybko, lekko się skłoniwszy, i znikł w sieni jak cień, podążając na górę. Felicya odwróciła się, ścigając go wzrokiem i mocno przytem żałując, iż nie zdążyła mu się przyjrzeć. Wuj Macquart stanął jakby osłupiały, pokiwał zwolna głową, wreszcie wyrzekł z cicha, zwróciwszy się do siostrzeńca: