Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

była ciężarną, nie wiedział o istnieniu dziecka, ale wspomnienie pierwszych lat spędzonych w ubóstwie przejmowało go zawsze niemiłem wrażeniem.
— Przy ulicy la Harpe? Tak! pamiętam! Przyjechawszy do Paryża, mieszkałem tam czasowo, dopóki nie znalazłem innego mieszkania... Do widzenia panom!
— Do widzenia! — z naciskiem odpowiedział Busch, który w zakłopotaniu gościa widząc potwierdzenie swych domysłów, zastanawiał się już nad sposobami wyzyskania tej przygody.
Wyszedłszy na ulicę, Saccard zwrócił się machinalnie w stronę giełdy. Trząsł się ze wzruszenia i nie spojrzał nawet na panią Couin, której jasnowłosa główka wychylała się z okna sklepu. Ruch na placu wzmógł się jeszcze; ogłuszająca wrzawa rozbrzmię wala na chodnikach, tworzących ludzkie mrowisko; w około rozlegał się szum podobny do huku rozszalałych fal morskich.
Kulminacyjny to był punkt gry, zwykle o godzinie trzeciej przypadający, walka o ostatnie kursy, zaciekły bój o to, kto wróci do domu z rękoma pełnemi złota. Stojąc na rogu ulicy Giełdowej naprzeciwko przedsionka, Saccard dostrzegł w tłumie pod kolumnami zniżkowca Mosera i zwyżkowca Pileraulta, kłócących się zapamiętale. Zdawało mu się także, że z głębi wielkiej sali dochodzi go to przenikliwy głos Mazauda, to znów gniewny krzyk Nathansohna, siedzącego