Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/675

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzył całą historyę, jak gdyby chciał tem silniej upokorzyć hrabinę wobec nowoprzybyłej. Udawał on, że nie poznaje pani Karoliny. Był to jego zwyczaj: rozmawiając o interesie, nie poznawał nigdy nikogo.
— Żegnam panią, prosto ztąd idziemy do sądu. Przed upływem trzech dni dzienniki podadzą szczegółowy opis całej tej sprawy. Nie myśmy temu winni, ale pani sama!
Dzienniki opisać mają ohydny ten skandal spełniony na ruinach możnej i starożytnej rodziny!... Małoż jeszcze tego, że olbrzymi majątek rozpadł się w proch!.. Wszystko zatem w błoto runąć musi?... O nie! honor domu przynajmniej za jaką bądź cenę ocalić trzeba!... Tak rozmyślając, hrabina machinalnie otworzyła szkatułkę, w której znajdowały się koczyki, bransoletka, trzy pierścionki z brylantami i rubinami w starożytnej oprawie.
Busch zbliżył się znowu, wzrok jego stał się łagodniejszym, czułym prawie.
— Et! wszystko to nie jest warte dziesięciu tysięcy franków! Niech mi pani pozwoli obejrzeć zblizka.
To powiedziawszy, brał do rąk jeden klejnot po drugim, obracał, oglądał, podnosił do góry w drżących palcach, z wrodzonem namiętnem zamiłowaniem do drogich kamieni. Przepyszne rubiny zwłaszcza w zachwyt go wprawiały. A przy-