Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/435

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A zatem znaleźliśmy inny punkt wyjścia — podjęła znowu pani Karolina. — Sądzę, że nie lękasz się pan, aby akcyonaryusze sprzeciwili się temu. Dadzą oni tysiąc sto franków równie chętnie, jak osiemset piędziesiąt.
— O tak! bezwątpienia! każdy z nich da tyle, ile zechcemy i jeszcze będzie się dobijał o to, aby dać więcej od innych. Teraz szał wszystkich ogarnął i gotowiby porozwalać swoje domy, aby nam przynieść jak najwięcej pieniędzy.
Nagle Saccard opamiętał się jednak i zaprotestował gwałtownie.
— Niechże mi pani nie zawraca głowy! Pod żadnym pozorem nie będę żądał od nich tysiąca stu franków za akcyę, bo takie żądanie byłoby zbyt naiwnem i niedorzecznem. Zechciejcież zrozumieć wreszcie, że w kwestyach kredytu trzeba przedewszystkiem oddziaływać na wyobraźnię. Pomysł mój jest genialnym dlatego, że chcę zabierać ludziom pieniądze, których oni jeszcze nie dostali. Na razie zdaje im się, że nic nie dali, że to podarunek. A zresztą czy nie rozumiecie, jak potężne wrażenie sprawi ten bilans obliczonyz góry i wydrukowany we wszystkich dziennikach? Jakiż to zapał wzbudzą owe trzydzieści sześć milionów zysku rozgłoszone zawczasu! Giełda się zapali, kurs naszych akcyj podniesie się do dwóch tysięcy i jeszcze wyżej... wyżej... do nieskończoności!