Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Saccarda i kiwnięciem głowy potwierdziła słowa ojca.
— Naturalnie, że nam pilno. Takie czekanie znudziło ranię już i chcę, aby się to wreszcie skończyło tak lub owak...
Saccard spróbował znowu położyć koniec tej gadaninie. Dejoie wydał mu się bardzo ograniczonym, ale uczciwym, dobrym i do karności wojskowej przywykłym. Zresztą sam fakt polecenia przez panią Karolinę stanowił — jego zdaniem — dostateczną rękojmię.
— A więc dobrze, mój przyjacielu. Teraz właśnie nabyłem dziennik, wezmę was zatem na woźnego do administracyi. Zostawcie mi tylko wasz adres.
Ale Dejoie nie miał jeszcze zamiaru odejść. Mnąc czapkę w ręku, mówił dalej z zakłopotaniem:
— Bardzo... bardzo panu dziękuję i z wdzięcznością przyjmę to miejsce, bo przecież będę musiał znowu pracować, jak Natalka pójdzie na swoje gospodarstwo. Ale ja tu przyszedłem jeszcze z mną prośbą... Dowiedziałem się od pani Karoliny i od innych ludzi, że pan będzie robił jakieś ogromne interesy, na których każdy może bardzo dużo zarobić... Gdyby pan był łaskaw zająć się nami i dać nam kilka swoich akcyj...
Saccard uczuł się znowu wzruszonym silniej może niż wtedy, gdy dumna hrabina powierzała mu pieniądze, będące także posagiem jej córki. Czyż