Strona:PL Zola - Płodność.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kiwany każdego wieczoru. Z chwilą gdy pociąg opuszczał stacyę w Monval i dążył ku Janville, można było wyróżnić jego turkotania, lecz zrazu było ono tak słabe, iż tylko wprawne ucho mogło je posłyszeć. Maryanna nabrała tej wprawy i począwszy od Monval, towarzyszyła podróży Mateusza, zdawała sobie sprawę, że teraz przejeżdża koło tego drzewa a teraz jedzie tym zagięciem się linii. Lecz nigdy nie słyszała wyraźniej, niż dzisiaj; turkot rozlegał się donośnie wśród cudownej nocy i spokoju uśpionej ziemi. Wyjechał z Monval, przejeżdża wzdłuż cegielni a teraz jest pomiędzy łąkami Saint Georges... Jeszcze dwie minuty a stanie w Janville... Oto już minął gaj topolowy, Maryanna widzi białą latarnię pociągu, pędzącego tuż przy ziemi, słyszy mocny oddech lokomotywy, oddech coraz głośniejszy, przyspieszony, jak cwałującego i zbliżającego się olbrzyma. Równina w tę stronę rozszerzała się i zagłębiała w nieskończoność, ciemniejąc i zanikając pod gwiaździstem niebem, na którego krańcu odbijała się czerwona łuna nocnego Paryża, palącego się i dymiącego w ciemnościach, jak krater wulkanu.
Maryanna powstała z miejsca. Pociąg zatrzymał się w Janville a po chwili znów zahuczał jego turkot, słabł, oddalając i ginąc w stronie ku Vieux-Bourg. Maryanna już nie wsłuchiwała się w ten odgłos, natężając słuch i wzrok ku drodze, której bladawą wstęgę widziała pomiędzy