Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

osądził już swoje dzieło, słuchał i przyglądał się tłumowi. Wybuch wesołości trwał ciągle, wzrastał aż do śmiechu szalonego. Od drzwi już widział jak drgały szczęki i malały oczy widzów, jak się rozszerzały twarze; tłuściochy sapały, z ust chudych zgrzyt się wyrywał, a ponad wszystko wybijały się ostre i piskliwe, jak głos fletu, śmieszki kobiece. Naprzeciw, oparci o filar, dwaj młodzi ludzie kładli się ze śmiechu, jak gdyby ich łechtano. Jakaś dama rzuciła się na ławeczkę, ściskając kolana, dusząc się od śmiechu, gryząc chustkę, aby łatwiej schwycić oddech. Hałas przed tym obrazom, tak zabawnym, rozchodził się po całym salonie, tak że ze wszystkich stron napływały gromady, tłocząc się, aby się mu przyjrzeć. „Gdzież to? — Tam! — O, cóż za farsa!“ I dowcipy padały jeszcze gęściej, jak przedtem, sam przedmiot zresztą przedewszystkiem pobudzał wesołość; nie rozumiano go, uważano za niedorzeczny, za śmieszny. „Patrzcie, kobiecie jest za gorąco, a mężczyzna przeciwnie, włożył aksamitny żakiet, żeby się nie zakatarzyć. — Ależ nie, ona już posiniała, ten pan wydobył ją z bagna i teraz odpoczywa w pewnej odległości, zatykając sobie nos. — Niegrzeczny człowiek! mógłby się przynajmniej zwrócić do nas twarzą. — Powiadam wam, że to pensyonat młodych panienek na przechadzce, patrzcie, jaką sobie te dwie obmyśliły zabawę. — Patrzcie! a to ogólne pranie! Ciała niebieskie, drzewa niebieskie, oczywi-