Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chaj! ja, o którym mówią, że jestem czemś przcie, oddałbym dziesięć lat mego życia, gdybym był wymalował tę twoją wielką szelmę kobietę.
Pochwała ta, wyszła z ust takich, przejęła do łez młodego malarza. Nakoniec wreszcie odniósł zwycięztwo! Nie znalazł ani jednego słowa wdzięczności, począł nagle mówić o czem innem, chcąc ukryć swe wzruszenie.
— Ten dzielny chłop, Mahoudeau! ależ ona bardzo jest dobrze, ta jego statua!... Pyszny temperament, nieprawdaż?
Sandoz i on poczęli obchodzić gips dokoła. Bongrand odpowiedział z uśmiechem:
— Tak, tak, trochę za dużo ud, za wiele piersi. Ale przypatrzcie się wiązadłom członków, to delikatne i ładne jak wszystko... Adieu, pozostawiam was, siądę sobie trochę, bo mnie nogi bolą już porządnie.
Klaudyusz podniósł głowę i wytężył ucho. Szmer ogromny, hałas jakiś, na który nie zwrócił uwagi w pierwszej chwili, biegł w powietrzu wraz z bezustannym zgiełkiem; był to odgłos burzy, rozbijającej się o wybrzeże, huk jakiegoś niezmęczonego ataku, jakiejś napaści bez wytchnienia.
— Słuchajno! — szepnął — co to jest?
— To — rzekł Bongrand, oddalający się już — to tłum tam na górze.
I obaj młodzieńcy, przeszedłszy ogród, weszli do Salonu Odrzuconych.