Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/534

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stała nachylona nad nim, aby się przekonać, czy już śpi, potem zaś zasunęła firaneczkę muślinową, bielejącą wśród cieni. Bez żadnego szmeru następnie, o ruchach lekich i kroku tak delikatnym, iż, jak się zdawało, zaledwie dotykała podłogi, zaczęła pracować, uporządkowała bieliznę, leżącą na stole i przeszła dwa razy przez pokój, szukając jakiegoś śliniaczka, który się zarzucił. Wszystko robiła w milczeniu, z wdziękiem dużym, ale i energicznie zarazem. I dnia tego, wśród owego milczenia i pustki w domu, zaczęła marzyć; pamięć jej zwróciła się ku rokowi poprzedzającemu.
Nasamprzód po strasznym dla niej pogrzebie nastąpił odjazd natychmiastowy Martyny, która się uparła jechać, nie chcąc nawet przeczekać obowiązkowego tygodnia. Na swoje miejsce dała młodą krewniaczkę piekarki z sąsiedztwa, wielką, silną brunetkę, która na szczęście okazała się odpowiednią i przywiązaną do pani. Martyna zaś mieszkała w Sainte-Marthe, w jakimś kącie zapadłym i tak sobie skąpiła, że jeszcze zaoszczędzała sporo grosza z swych niewielkich oszczędności. I nawet nie wiedziano nic zgoła, kto będzie dziedziczył owoce owego skąpstwa, przechodzącego poprostu w manią. Przez dziesięć miesięcy ani razu nie przyszła do Soulejady, pana już tam nie było, nie brała zaś jej wcale ochota zobaczyć pańskiego syna.
Potem wśród marzeń Klotyldy zamajaczyła postać babki Felicyty. Ta przychodziła odwiedzaćją od czasu do czasu, okazując pobłażliwość potężnej krewniaczki, która umie przebaczać wszystkie, choćby najcięższe błędy, skoro i pokuta za nie także była stosukowo ciężką.