Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/505

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zmieniać. Wreszcie, gdy pociąg wyszedł z Sainthe-Marthe, Klotylda wychyliwszy głowę przez okno, doznała niezwykle silnego wzruszenia, spostrzegła bowiem bardzo daleko, na krańcu widnokręgu Soulejadę, z dwoma stuletniemi cyprysami na tarasie, które można było dostrzedz w promieniu mil trzech.
Była już piąta i mrok zapadał. Uderzono w dzwon na stacyi i Klotylda wysiadła. Zaraz atoli na wstępie zdjął ją smutek głęboki, Pascal bowiem nie czekał na nią na dworcu. A właśnie od samego Lyonu powtarzała ciągle: „Jeżeli nie zobaczę go zaraz na dworcu, z pewnością jest chory.“ Być może jednak, iż został w sali lub zamawiał powóz przed dworcem. Pośpiesznie wybiegła, znalazła jednak tylko ojca Durieu, woźnicę, którego zwykle doktór najmował. Starzec, małomówny nie śpieszył z odpowiedzią. Stał przy wózku, prosił o kwit na rzeczy i chciał przede wszystkiem odebrać bagaże. Głosem drżącym Klotylda zapytała powtórnie:
— Wszyscy zdrowi, ojcze Durieu?
— Ależ tak, panienko.
I musiała napierać na niego uporczywie, by wreszcie opowiedział, iż to Martyna wczoraj około szóstej poleciła mu przyjechać na kolej po rzeczy. Ani on, ani nikt inny w mieście doktora nie widział już od dwóch miesięcy. Być może istotnie, skoro tutaj go niema, położył się do łóżka, ponieważ między ludźmi obiegała pogłoska, że podupadł na zdrowiu.
— Niech panienka poczeka, aż odbiorę rzeczy. Zmieści się panienka na ławeczce.
— Nie, ojcze, to będzie długo trwało. Pójdę pieszo.