Strona:PL Zieliński Znaczenie Wilamowitza.pdf/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Grodek, mistrz Mickiewicza), i która rozkwitła tam w osobie jego ucznia A. Böckh’a i jego zwolenników. Te dwa prądy zderzyły się między sobą z powodu wydania „Eumenid” Eschyla przez jednego z tych zwolenników, Otfr. Müllera: był to słynny w historji filologji t. zw. Eumenidenstreit. Rozwiązania swego wówczas nie znalazł: przeciwnicy pozostali na swoich pozycjach. Przyczyna tkwiła oczywiście w tem, że zazwyczaj w wykształceniu i uzdolnieniu filologa przeważa bądź strona formalna, bądź realna, i w zależności od tego przystępuje do tego lub owego obozu. Dlatego, żeby ów spór otrzymał swoje rozwiązanie nietylko w teorji (co było nietrudne), ale i w praktyce, potrzeba było, żeby zjawił się filolog jednakowo uzbrojony i w ten i w tamten oręż: otóż takim był właśnie Wilamowitz i w tem praktycznem udowodnieniu równouprawnienia obu kierunków w ramach ścisłej nauki zawiera się wyjątkowa wartość jego wyżej wymienionego „Heraklesa”. Nie mogę tutaj się o tem rozwodzić i przytaczać szczegółów; było to jednak, proszę mi wierzyć, zjawisko bardzo doniosłe, z którego zbawiennych następstw korzystamy, świadomie lub nieświadomie, dotychczas i będziemy jeszcze korzystali długo.
Do interpretacji należy jednak, jak to zaznaczyłem wyżej, także i przekład; działalność Wilamowitza była i pod tym względem miarodajna. I chociaż przekładał on, rzecz prosta, na swój język rodzimy, i mogłoby się zdawać, że to nas bliżej nie obchodzi, wydaje mi się jednak, że zasada, różniąca jego przekłady od innych, ma znaczenie ogólne i jest ciekawa także i dla nas. Przekładał przeważnie tragedje, inne dzieła literackie tylko przypadkowo i dorywczo; śród tragików znowu przeważnie Eurypidesa, który jemu najbardziej zawdzięcza swoją rehabilitację, rzadziej Eschyla i Sofoklesa. Co do pierwszego i ostatniego, to nie miał on poprzedników wysokiej miary; ale Eschyla Niemcy posiadali w tłumaczeniu Droysena, które uchodziło za klasyczne i, mówiąc nawiasem, mojem zdaniem takiem zostało aż do dziś dnia. Na tem więc polu najłatwiej będzie przedstawić różnicę między obydwoma tłumaczami. Droysen, starając się w swym przekładzie odtworzyć górny styl Eschyla, naśladuje m. in. jego śmiałość w tworzeniu nowych, złożonych wyrazów, naśladuje w metryce jego zresztą niebardzo skomplikowane zwrotki liryczne — Wilamowitz rezygnuje i z tej i z tamtej właściwości. „Słusznie!”, mówią jego zwolennicy, „po niemiecku bowiem mówić górnie to znaczy mówić prosto”. No, z tem można się i nie zgodzić; ale niezależnie od tego będziemy zmuszeni wyznać, że przekłady Wilamowitza są bardzo piękne — bardzo piękne dla ogółu, ale też i niezmiernie ciekawe dla filologa wskutek subtelnej interpretacji, na której są oparte i która się w nich kryje. Co do ogółu zaś — ogółu niemieckiego, ma się rozumieć, to on ocenił ich wartość odrazu; żadne inne dzieło autora tak nie rozpowszechniło jego sławy, jak te przekłady tragedyi greckich, które, zebrane w czterech ładnych tomach, dostały się na półki wielu ludzi wykształconych, nic wspólnego z filologją niemających, i również przyczyniły się do tego, że przetłumaczone przez Wi-