Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mi nie szczędził żadnej zniewagi, nawet zniewagi oskarżania mnie głośno przed służbą! Prosper był mi oddany... on powie... odnajdę swoją córkę...
Grube łzy wytrysły z oczu Małgorzaty.
— Moja córka... — powtórzyła potem z uniesieniem. — O! tak, ona musi żyć!... — Bóg jest dobry... on nie pozwoli abym, po tak długiem cierpieniu, została pozbawiona wszelkiej radości po śmierci mego prześladowcy!... — Moje dziecko zostanie mi oddane... moje dziecię, które mi wyrwano, którem zdradziła, przyjmując nikczemnie narzucone mi małżeństwo... Oto mój błąd prawdziwy! to mój wstyd! — Co się z Robertem stało?... Czy ja go ujrzę kiedy?... czy mi przebaczy?... — Czemużby nie? — Przecież ja przebaczyłam swemu ojcu... ojcu, jedynej przyczynie wszystkiego com od dziewiętnastu lat wycierpiała... — Dziewiętnaście lat... wiek mojej córki!... Jakaż ona musi być duża i piękna, moja córka!...
Świeże łzy zasłoniły wzrok biednej matki.
Zlekka ktoś do drzwi zapukał.
Wstała, otarłszy oczy i rzekła:
— Proszę...
Ukazał się totumfacki Jovelet.
— Czy Prosper przyjechał? — zapytała żywo Małgorzata.
— Nie, pani, jeszcze nie.
— Więc cóż pan chcesz?
— Panna de Terrys i pan Paweł Lantier, siostrzeniec pani, pragną się z panią widzieć.
— Czy w salonie jest dużo gości?