Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zwykle pełnym uprzejmości. Zrozumiawszy to straszne położenie Andrzeja, działał więcej jak człowiek serca niż urzędnik, i starał się usunąć niektóre drobne formalności, jakie innym jego kolegom zdawałyby się może niezbędnemi do załatwienia.
Bank francuski na zastaw obligacyj i procentowych papierów, pożyczył potrzebny milion.
San-Rémo miał nareszcie w swem ręku ów milion w pugilaresie, w kształcie niezbyt wielkich rozmiarów skromnego papieru: prawda, że ów papier był boną francuskiego Banku, wydaną na okaziciela.
Ażeby ukraść obecnie młodzieńcowi jego pugilares, wraz z tylu drogocenną zawartością; zabić go chyba byłoby trzeba. Zaciśniętą ręką przyciskał go silnie do lewej strony piersi, paznogcie jego wpijały się w jedwabna podszewkę zwierzchniego okrycia, przedziurawiając prawie skórę pugilaresu.
Wbiegł jak huragan do pokoju, gdzie nań oczekiwała Henryka.
— I cóż? zapytała, uspokojona już naprzód widokiem rozpogodzonej twarzy Andrzeja.
— Ocaliłaś nas matko oboje! odpowiedział klękając przed nią i pokrywając jej ręce pocałunkami.
— Masz listy wicehrabiny?
— Nie otrzymałem ich jeszcze, lecz dzięki tobie mam potrzebną sumę na ich wykupienie.
— Radabym widzieć te nieszczęśliwe listy w twem reku.
— Będę je miał dziś wieczór o siódmej godzinie.
— Nie uspokoję się, aż wtedy, skoro mi powiesz, wszelka obawa zniknęła.