Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Odnalazł sposób prawdopodobny z pozoru na wytłumaczenie swoich stosunków z Loc-Earnem, a jego wspólnictwo z tym człowiekiem nosiło na sobie wszelką cecho uczciwości.
Opierał się na twierdzeniu, iż został oszukanym przez tamtego.
O Henryka zostawszy sama tak nikczemnie uwiedzioną przez Roberta, mogłaż nie uwierzyć opowiadaniu nieznajomego?
Ów nieznajomy przybył, ażeby jej oddać tak wielką przysługę, w zamian za którą nic nie żądał.
Nazbyt przebiegły, ażeby jej proponował targ jakiś o wynagrodzenie, Sariol pozyskał najgłębsze zaufanie panny d’Auberive.
— I otóż, rzekł, kończąc opowiadanie, ja to dostarczyłem młodą i zdrową mamkę malcowi pani; kobietę, jaką pani widziałaś. Dziecko to pod jej opieką, opływa w wygody jak syn królewski! Widziałem go wczoraj. Tak zdrów, że roskosz patrzeć na niego. Tęgi chłopczyna! Prześliczne dziecko! Rozalja kocha go jak swoje własne niemowlę. Potrzebujesz ją pani tylko zawezwać, a przyniesie ci malca.
— Tu? zawołała z przestrachem Henryka, czyś pan się zastanowił?
— To prawda, głupstwo powiedziałem, rzekł Sariol nieco zmieszany. Co do mnie, bądź pani zupełnie spokojną. Jestem sumiennym człowiekiem, i raczej język dałbym uciąć sobie, aniżeli jakiem nierozważnem słowem miałbym na przykrość panią narazić. Możesz mi pani ulać najzupełniej. Posiadłem te tajemnicę wypad-