Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Młodzieniec ciągnąc dalej opowiadanie, doszedł do kulminacyjnego punktu ukradzenia klejnotów, i wynikłego stąd dlań rozpaczliwego bez wyjścia położenia.
— Milion! zawołała panna d’Auberive, zaledwie dozwoliwszy mu ukończyć opowiadanie. Potrzeba mówisz miliona dla ocalenia Herminii? Wszak dzięki niebu posiadam miliony. Mam ogromny majątek, a raczej ty go masz Andrzeju, bo wszystko co do mnie należy jest twójem!
Uczucie młodzieńca słyszącego te słowa, porównać można do radości potępionego, jakiemu w głębiach piekieł ukazuje się ręka anioła otwierającego dlań drzwi raju.
— Och! moja matko ukochana! wołał okrywając pocałunkami ręce Henryki, w upojeniu radości i szczęścia. Będę ci zawdzięczał więcej niż życie!
— Spieszmy się, szpieszmy! mówiła panna d’Auberive, niema chwili do stracenia! Wziąść milion, gdy się posiada ich osiem lub dziesięć, i złożyć go w ręce syna, cóż łatwiejszego na pozór? Lecz ów milion jest tobie dziś potrzebnym, potrzebujesz go za kilka godzin przed wieczorem. Wyznam ci, że jestem zupełnie nieświadoma w kwestji pieniężnych interesów. Dotąd żyłam odosobniona od świata jak pustelnica. Dziś niechcę wiedzieć i myśleć o czem innem jak o mojem dziecku. Bądź więc mym przewodnikiem Andrzeju, ty, który znasz życie lepiej odemnie. Naucz mnie co począć, jak zrobić, ażebyś mógł co prędzej otrzymać potrzebną ci sumę?
— Ach! moja matko! wyjąknął młodzieniec, jakże bolesnem i upokarzającem jest dla mnie to rozbieranie