Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jej z uwagą.
Na szerokiej pieczęci z czarnego laku, wyciśniętym; był herb całkiem mu nieznany.
Wsunąwszy ostrze scyzoryka w głąb owej koperty, rozciął ją w całej szerokości, i rozwinął ćwiartkę, jaką w sobie zawierała, grubą i ścisłą jak pargamin.
Zaledwie przebiegł oczyma pierwsze linie listu, głębokie wzruszenie wstrząsnęło nim całym. Ręce mu drżały, i przez chwilę czuł, jak gdyby mglisty obłok rozwinął się między papierem a jego wzrokiem, chciwie pochłaniającym to pismo.
Oto co wyczytał w tym liście:
„W imieniu twej matki nieznanej, piszę do ciebie ja, która zarówno jestem tobie nieznaną11. — Moja matka! zawołał, moja matka! Czyż podobna? Mam więc matkę, która nareszcie przypomina sobie o swem opuszczonem dziecku!
„Wiem, że jesteś dobrym, szlachetnym, (czytał dalej) i jestem pewną, żeś nigdy nie złorzeczył tej, która dając ci życie, pozornie, jak gdyby odmówiła ci serca. Musiałbyś wszelako być doskonalszym od anioła, gdybyś jej nie obwiniał.
„Będąc jedyną przyjaciółką twej matki, staję obecnie przed tobą, jej synem, w jej sprawie.
„Niejednokrotnie, wszak prawda, w owych smutnych godzinach, gdzie z goryczą zagłębiałeś się w tajemnicę swojego urodzenia, mówiłeś sobie zapewne, że ta nieprzenikniona przeszłość ukrywa w sobie jakieś nieszczęście, błąd popełniony, a może nawet i zbrodnię?
„Radbyś był za jakąkolwiekbądź cenę unieść zasłonę