Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

być wymierzoną powinna! Potrzeba przykładu. Ocalisz go wiec?
Doktor potrząsnął głową.
— Wątpię, odpowiedział. Wszystko to jedno zaiste, pod gilotyną czy też na łóżku w konwulsjach, ów nędznik spłaci swój dług sprawiedliwości!
Chirug miał słuszność, powątpiewając o przywróceniu do sił zbrodniarza.
Przez cały wieczór, Croix-Dieu leżąc na łóżku, nie poruszył się wcale. Oczy miał otwarte nieruchomo. Świszczący oddech wybiegał z jego piersi. Gdyby nie to, można byłoby sądzić że umarł, gdyż jego usta nie wydawały żadnego jęku, i zdawał się nawet nie słyszeć pytań, jakie mu zadawano.
Czy cierpiał?
Tak, cierpiał straszliwie, nad siły!
Pod tym kłamliwym spokojem, jego dusza i ciało doznawały cierpień rozdzierających, tortur niewysłowionych! Tyle krwi rozlanej, tyle popełnionych zbrodni, tyle poniesionych trudów dla dojścia do celu. I nie módz nawet umrzeć! I czuć się rozbrojonym, zwyciężonym, czuć się być przedmiotem sromoty, wzgardy i hańby! Te myśli, dręczące zbrodniarza, stawały się dlań kaźnią, jakiej żadne słowo ludzkie wyrazić nie jest w stanie!
Około północy dozorcy infirmerji zbudzeni zostali dziwnemi jakiemiś jękami i skargami, dreszczem wstrząsającemu Zbliżywszy się do łóżka chorego, ujrzeli straszny widok.
Rozpoczęły się konwulsje przewidziane przez doktora.