Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to słyszę? ciebie, którego tak nikczemnie zdradziłam, obraziłam tak śmiertelnie?
— Biedny, upadły aniele z mej winy, wołał wicehrabia, nie mów o zdradzie, nie mów o urazie. Przebaczam ci z głębi serca. Z głębi serca cię rozgrzeszam. Jesteś winną, bezwątpienia, wszak przedewszystkiem ja zawiniłem, ja, który nie zważając na świętość uczynionej przysięgi, przykułem cię do mej starości!.. Górko Klotyldy de Randal, jam to zgotował ci los tak smutny! Gdybym był oddał twa rękę innej młodej dłoni, jak to było mym obowiązkiem, żadna plama nie kaziłaby dziś czystej twej duszy! Pozostałabyś anielskiem dzieckiem, jak niegdyś. W tej uroczystej godzinie, gdzie Bóg mnie wzywa do siebie, poglądam wstecz, z jasnowidzeniem mającego umrzeć za chwilę. Pojmuję, ach!.. i rozumiem całą doniosłość zbrodni, jaką popełniłem, i z kolei mówię do ciebie: Przebacz mi, Herminio!
Łkania dławiły prawie panią de Grandlieu. Za całą odpowiedź chwyciła zlodowaciałe ręce swojego męża, a okrywając je pocałunkami, zraszała łzami.
Nastąpiło długie milczenie, przerywane konwulsyjnemi jękami żałującej grzesznicy.
Glos Armanda ozwał się na nowo, lecz o wiele więcej osłabiony.
— Powstań, moja córko, mówił pan Grandlieu, wstań, i przybliż swe czoło do ust moich, ponieważ ja nie mogę się pochylić ku niemu. Herminio, nadchodzi stanowcza chwila. Zimno mnie na wskroś obejmuje, myśl tylko jedna jest żyjącą. Nie wyrzucaj sobie nigdy mej śmierci. Dosięgnąłem. przeszedłem nawet zakres, jaki dobroć