Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

drżące pobladłe.
I nagle szybkim ruchem przysunąwszy ku sobie Herminię, ujęła ją w objęcia, przytuliła do swoich piersi i w milczeniu okrywała pocałunkami jej włosy, czoło, policzki.
Dwie te kobiety, zgubione jednakim prawie błędem życia, połączyły swe łzy i pieszczoty.
— A teraz posłuchaj mnie moja córko, rzekła Henryka, Bóg świadkiem, że kocham cię szczerze. W mojem sercu znajdziesz dla siebie skarby pobłażania, zresztą nie mam prawa być surową, czując się sama nie bez winy. Posłuchaj mnie więc, i chciej zrozumieć me dziecię. Inny to głos będzie przemawiał przez moje usta, głos tam z wysoka, głos, którego słuchać należy z uszanowaniem, i za którego rozkazem kornie iść trzeba. Herminio! dla ciebie nie u mnie tu miejsce!
— Moja matko! zawołał Andrzej.
— W całej tej sprawie, jest jeden tylko występny, jeden prawdziwie winny, odpowiedziała Henryka, zwracając się do niego; a tym winnym ty jesteś, moje dziecię. Nie przerywaj mi więc. Nie utrudniaj mi spełnienia świętego obowiązku, jaki nakazuje mi sumienie!
— Mów pani, wyjąknęła Herminia, i cokolwiekbądź powiedzieć byś mi miała, wysłucham cię, przysięgam, jak gdyby sam Bóg zwrócić się raczył ku najkorniejszej z grzesznic. Nie tu dla mnie miejsce, powiedziałaś pani. Ach! zrozumiałam to dobrze. Twój syn mógłby to potwierdzić. W około siebie jednak widzę tylko próżnię. Gdzież mam się udać, ażeby wlec dalej moje życie we łzach i żalu? Powiedz mi pani, bo niewiem, niewiem