Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dnię, jak pierwszą. Obie mogą być tobie dowiedzionemi. A teraz wyznaj, musisz być jakim skazańcem, zbiegłym chyba z galer?
— Ha! to za wiele!zawołał Filip.
— A ja, panie de Croix-Dieu, rzekł Andrzej ze strasznym spokojem, ja cię oskarżam o daleko straszniejsza zbrodnię nad morderstwo. Ty wiesz, o czem ja chcę mówić. Po oskarżeniu tego człowieka, któremu zapłaciłeś za śmierć moją, nieufność w me serce wkradać się zaczęła. Przypominałem sobie szczegóły, jakie nieraz podejrzanemi być mi się wydały. Mój służący, badany i zagrożony przezemnie, sądząc iż wiem o wszystkiem wyznał mi prawdę. Płaciłeś mu za dostarczane sobie moje tajemnice. Od niego dowiedziałeś się o istnieniu tych listów, które mi ukradzionemi zostały. Adres żyda Samuela Kirchen przez ciebie został mi danym. Pojmuję cel tych dobrodziejstw, w jakie tak ślepo wierzyłem. Mówiłeś przed chwilą o szantażu. Znasz wyraz dobrze jak widzę. Dostrzegam jasno twą rękę w ciemnościach, w jakie się ukryłeś. Przysięgam na zbawienie duszy, że twoja zbrodnia dowiedzioną została! Jesteś rozbójnikiem. Jesteś łotrem, jesteś nędznikiem!
Nieruchomy, ciężko pognębiony baron, wysłuchał słów swojego syna. Gdy San-Rémo skończył mówić, podniósł głowę.
— Słucham najniesłuszniej rzucanych mi obelg, odpowiedział. Powinienbym gniewem wybuchnąć. Lecz na co by się to przydało? Gardzę tem wszystkiem, będąc przekonanym, iż łatwo mi będzie w nicość obrócić te złorzeczenia, skoro ochłoniecie ze swej zaciekłości. Na