Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ja cośkolwiekbądż uważam na tych ludzi? Postępuję jak chcę, jak powinnam; chlubię się mem męztwem i odwagą! Aleosco opuszczony przeżeranie, oddany opiece płatnych najemników, umarłby niechybnie! Ocaliłam go! i wszelkie gadania głupców i złośliwych nie są w stanie zaprzeczyć, żem powróciła mu życie.
— Rzeczywiście ocaliłaś więc księcia?
— Tak! ocaliłam go. Pojmujesz, on zawdzięcza mi życie! Tenże sam doktór, który po pojedynku stracił nadzieję uratowania Leona, oznajmił mi dziś, iż wszelkie niebezpieczeństwo minęło i uzdrowienie jest bliskiem. Napełnia mnie to szalem radości. Szczęściem bez granic.
— Na serjo? kochasz więc księcia?
— Czy go kocham? pytasz. To nie miłość, ale uwielbienie! Ażeby z nim przebywać i nie opuszczać go wcale, gotową bym była odrzuciwszy mój tytuł hrabiny, zostać jego służącą, jego niewolnicą, ażeby tylko być przy nim.
— No!.. a Tréjan? zapytał Filip.
Fanny zmarszczyła brwi, a z jej źrenic rubinowych, jadowite światło wytrysło.
— Ach! jak ja go nienawidzę! zawołała. Nie wymawiaj w obec mnie nazwiska tego człowieka. Słabo mi się robi na jego wspomnienie!
— A jednak nosisz to nazwisko.
— Noszę je i zachowuję z konieczności, noszę je, aby do niego dołączyć nazwę książęcej, i rzucić tę koronę o dziewięciu perłach pod stopy mego kochanka!
— To zemsta kobieca, rzekł baron, wszak obok go-