Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czyliż uczciwa kobieta, rzekł, ukazałaby się w podobnem ubraniu?
— Jest to niezastanowienie, lekkomyślność, nic więcej.
— Nie, baronie, to bezwstyd! bezczelność! Fanny posiada żywą inteligencję, świetny, bystry umysł, lecz nie posiada poczucia moralności, nie ma duszy, ni serca. Zadaje mi bezustannie ciężkie, krwawe rany!
— Pomimowolnie, bezwiednie.
— Być może. Lecz wtedy, albo nierozumie tego co czyni, albo jest okrutną! Bądź co bądź, cierpię straszliwie, niewypowiedzianie! Ach! jestem nieszczęśliwym, bardzo nieszczęśliwym! mówił Tréjan. To przeklęte małżeństwo. Dla czegoś mnie nakłaniał ku niemu? Twojem ono jest dziełem!
— Czyniłem to, ażeby ci zjednać kobietę, bez której żyć nie mogłeś, jak to mówiłeś. A obok tej kobiety majątek.
— Majątek? powtórzył Jerzy z ironią. Mówisz o majątku baronie. Wszystko może być wspólnem, to prawda, tam, gdzie jest miłość wzajemna. Podział ów jednak hańbą się staje, gdzie niema miłości. Sądzisz więc, żem się sprzedał, i że zmuszam Fanny Lambert, ażeby mi płaciła za moje nazwisko? Baronie! miejże lepsze o mnie wyobrażenie! W tym domu, nic nie jest moją własnością! Jestem tu bardziej biednym, niż byłem przy ulicy de Laval, w owej skromnej pracowni, gdziem się uskarżał na moje ubóstwo!
— Twoja w tem wina.
— Jakto?
— Pracuj, nie zaniedbuj się. Posiadasz talent, a o-