Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dokonał jednak tego z wielkiem wysileniem, lecz zaledwie zdołał wysiąść na przeciwległym brzegu, łódź zachwiała się pod owym ruchem jak człowiek pijany, zakręciła się w kółko i pod wodą zniknęła.
— Nie wiele była ona już warta, rzekł do siebie. Dowiem się jednak do kogo należała, i wynagrodzę właściciela.
Poczem wdrapawszy się na chropowate wzgórze, dla skrócenia sobie drogi, którą inaczej wracając z Joinville, okrążać należało, szedł pieszo w stronę Paryża.
Nic dziwnego przeto, iż w stanie tak wielkiego osłabienia fizycznego, jak i moralnego, w jakim się znajdował Oktawiusz, potrzebował on czterech godzin czasu dla przybycia do rogatek.
Na szczęście stał tam fiakr próżny, jakby oczekując na niego. Nie zdołałby iść dalej pieszo, tak był z sil wyczerpanym i chwiał się za każdem stąpieniem.
Woźnica spojrzał z nieufnością na owego klienta, biorącego go na godzinę, wsiadającego do powozu bez kapelusza, w kostjumie, jaki opisaliśmy powyżej. Waha! się widocznie z wyruszeniem z miejsca.
— Nie obawiaj się poczciwcze, rzekł doń Oktawiusz. Wiem iż wyglądam bardzo podejrzanie, lecz nastąpiło to skutkiem wypadku, jaki mnie spotkał dziś w nocy. Otrzymasz umówioną zapłatę, bądź pewnym. Mimo nie obiecującej mej powierzchowności, będę miał więcej niźli na wynagrodzenie ciebie.
I kazał jechać na przedmieście du Temple.
Woźnica zaciął konia, nie czując się być zupełnie przekonanym, lecz mimo to wyruszył w drogę.