Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie przesadziłem więc przerażających następstw tej sytuacji? mówił San-Rémo.
— Według mego zdania,, nic wcale. Widzisz rzeczy sprawiedliwie.
— A teraz, skoro wiesz prawdę, czy przyjdziesz mi z pomocą baronie? pytam cię powtórnie? Będę mógł dostać ów tak potrzebny mi miljon, lub też nie mogąc ocalić Herminii mam sobie życie odebrać, nim piorun ów zabłyśnie nad jej głową?
Przez kilka sekund Croix-Dieu zdawał się być pogrążony w głębokiej zadumie.
Niepewność Andrzeja stawała się męką do niewytrzymania.
— Ach! przez litość, wyszepnął, nie dozwalaj mi tak cierpieć! Mam spodziewać się lub też utracić nadzieję?
— Będziemy walczyć, rzekł baron poważnie.
— Jak, w jaki sposób? zawołał San-Rémo. Wszak wiesz że walka jest niemożebną!
— Skoro mówię o walce, rzekł Filip, to znać, że nie uważani tej sprawy za straconą zupełnie. Posłuchaj mnie mój chłopcze, posłuchaj z cierpliwością. Dziwnym zbiegiem okoliczności, zostałem powiadomionym o ogromnym majątku wicehrabiego de Grandlieu. Aktem przedślubnym przekazał on jako posag swej żonie rozległe dobra położone w Touraine, wartujące co najmniej pół-trzecia miljona!
— Jakaż to łączność z tą sprawą mieć może? zagadnął San-Rémo.
— Bardzo wielka, rzeki Filip. Wiem doskonale, że