Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A gdybym ci zaprzysiągł milczenie? Gdybym zaprzysiągł, że żadnem słowem ani spojrzeniem nie zdradzę pożerającego mnie ognia?
— Złamałbyś nazajutrz dziś uczynioną przysięgę. A kto wie czy jutro miałbyś siłę oddalić się ztąd?
— Jesteś okrutną! niewzruszoną!
Nastąpiła chwila milczenia.
Pani de Grandlieu złamana duchowo, lecz silna w powziętem postanowieniu, upadła na krzesło, na którem przed chwilą oddawała się bezwiednie namiętnym uściskom Andrzeja.
San-Rémo blady, nieruchomy, ze zmienioną twarzą, ściągniętemi brwiami wpatrywał się w nią z wyrazem głębokiego żalu.
— Niechaj tak będzie! rzekł nagle. Spełnię twą wolę. Wypędzasz mnie. Odjadę!
— Z nienawiścią dla mnie, nieprawdaż?
— Przeciwnie... kochając cię zawsze! Więcej niż kiedy! Nie myśl jednakże już o tem, a nadewszystko nie żałuj mnie proszę. Jeżeli ta boleść przewyższy moje siły, będzie krótką przynajmniej.
— Zapomnisz, wyjąknęła Herminia.
San-Rémo wzruszył ramionami.
— Zapomnieć? powtarzał. Zapomnieć, gdy w tej miłości umieściło się wszystkie sny swoje, wszelkie nadzieje, całą swą przyszłość! O! czyż podobna zapomnieć skoro kobieta jakiej oddałeś swe życie wyrywa się z twych objęć wołając: „Odejdź! precz!“ Czyliż to można zapomnieć? Nie pani, tego nie zapomnę. Mam jednak coś lepszego nad zapomnienie, mam śmierć na wezwanie!