Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kłony, zbliżyła się do markiza San-Rémo i niepodnosząc oczu szepnęła tak cicho, iż on tylko mógł ją dosłyszeć: Dziękuję. Jednocześnie spuściła szybko wachlarz ku lewej stronie stanika i odeszła.
Andrzej dosłyszał ten wyraz, zrozumiał ów gest Herminii. Śledząc spojrzeniem po za wachlarzem, dostrzegł kwiat z krwawą plamką, umieszczony tuż przy sercu wicehrabiny. Zadrżał, a olśniony nadmiarem szczęścia zachwiał się i omal nie upadł. Ocaliła go radość, która nigdy nie zabija, nawet i wtedy, gdy szczyt jej przechodzi silę człowieka.
Dwóch lokai w świąteczną liberję przybranych, otwierało właśnie drzwi wielkiej jadalni a kamerdyner wygłosił uroczyste wyrazy:
— Obiad na stole.
Markiz de Lantree podał rękę Herminii, podczas gdy wicehrabia Armand prowadził panią de Lantree.
Andrzej San-Rémo zwycięzca steeple-chassu zajmował wedle przyjętego w zamku zwyczaju pierwsze miejsce u stołu, przy którym gospodarze zabawy zgromadzili najpierwsze znakomitości. Pani de Grandlieu znajdowała się w ich liczbie. Znalazł się więc Andrzej nie obok, lecz prawie naprzeciw niej.
Niemogąc z nią rozmawiać, mógł patrzeć na nią przynajmniej i tak się zatopił w swej pełnej zachwytu kontemplacji przez cały ciąg obiadu, że dwie jego sąsiadki z prawej i lewej, myślały niewątpliwie: „Ow piękny dżentelman jest bardzo nieśmiały, albo też mocno roztargniony“.
Herminia ani razu na niego nie spojrzała, lecz przez