Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Herminia nie odezwała się wcale, lecz bladość twarz jej okryła.
Jeźdźcy zbliżali się. Na sto kroków od oparkanienia, jeden z nich wyłączywszy się z grupy, zaczął pędzić galopem i zatrzymał konia u stóp trybuny, gdzie znajdowały się Dyana z Herminia. Był to baron Gontran de Ferier.
Nie pozostało śladu z jego eleganckiej rannej fryzury, zmoczone jego blond włosy przylegały mu w płaskich kosmykach do skroni. Woda spływała kroplami z jego kurtki jedwabnej, której delikatnego ametystowego koloru rozeznać nie było już można. W takiem przebraniu wyglądał nader komicznie, i mniej był pięknym niż przed odjazdem, co jednak nie powstrzymało go od złożenia damom pokłonu z wysoką galanterją, do jakiej był nawykłym.
— Oto wiadomości, rzekł, były one zresztą przewidzianemu i nie zadziwia nikogo. Markiz de San-Rémo przybyl pierwszym na Tontonie. Hrabia de Béville na Rolandzie drugim. Ja trzecim na Normie, pomimo wypadku. Inni zdystansowani. Gdyby nie wypadek, byłbym drugim niezawodnie. Trudno przewidzieć co nas spotka. Po uderzeniu Normy rzemieniem, skoczyła w rzekę jak szalona. Wtedy to spadłem.
— Ależ, zapytał żywo wicehrabia, dla czego markiz San-Rémo nie powrócił tu wraz z wami? Ufam, że nie spotkał go żaden wypadek?
— Mój Boże, rzecz nader prosta. Tonton dzielne to zwierzę, którego panu bardzo winszuję panie wicehrabio przybiegł pierwszy do mety, wyprzedziwszy współza-