Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie; nie jest bogatą.
— A więc.
— Ma ona syna, liczącego lat dwadzieścia jeden i kilka miesięcy. Otóż gdyby ten syn umarł przed dojściem do pełnoletności, pani Gavard odziedziczyłaby po nim sześć milionów!
— Wystarcza! zawołał Sariol. Dla czego jednak mnie potrzebujesz w tym razie? Istnieje tyle sposobów w Paryżu zgładzenia małoletniego jaki nam zawadza. Można się porozumieć z jakim wprawnym rębaczem, który rozpocznie kłótnię przy grze, lub gdziekolwiek bądź indziej. Czyż tego nie próbowałeś?
— Próbowałem wszystkiego, i nic się nie udało. Widzisz że tak być musi, skoro się zwracam do ciebie i ofiaruję ci za to sto tysięcy talarów. Mimo że obecnie żyjesz w bogactwie i obfitości, jak mi o tem mówiłeś, sądzę iż nie zaniechałeś dawnych zwyczajów przychodzenia drugim z pomocą?
— Tak, po części stosunki te zachowałem. Nikt nie wie co nastąpić może w przyszłości.
— Liczyłem na to. Jesteś dzielnym chłopcem, bez skrupułów. Zarobisz grube pieniądze.
— Nie tak to łatwo jak sądzisz! Zabójstwo, rzecz ważna!
— Któż mówi o zabójstwie? Nie, nie chciałbym tego nigdy w świecie!
— Coż więc ma być?
— Wypadek.
— Niechaj więc będzie wypadek. Powiedz mi kto jest owym młodzieńcem jakiego chcesz się pozbyć?