Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przywołam służącego, rzekł, każę pana wyprowadzić.
Pan Vergeot podniósł się również nie zapomniawszy wziąść w lewą rękę kapelusza, w głębi którego znajdował się rewolwer, a zdejmując swoją perukę i okulary zawołał:
— Dość już tych błazeństw mój stary! Zresztą jeżeli ci się podoba bawić dalej, nie kładę temu przeszkody. Rozmyślaj się i decyduj!
— Sariol! wyjąknął głosem stłumionym baron.
— Nareszcie mnie przecie poznałeś?
— Nie przypuszczałem abyś posiadał sztukę tak doskonałego przetwarzania się.
— Sadziłeś iż ty tylko posiadasz ów monopol. Powinieneś był jednak spodziewać się mego przybycia, skoro we wczorajszym swym liście żądałeś odemnie oznaczenia ci schadzki.
— Dlaczego nie zawiadomiłeś mnie o tem? Na co to przebranie? pytał Croix-Dieu.
— Co chcesz, mój kochany? Pamiętam dobrze nasze spotkanie pod „Koszem kwiatów““, w tem czarującem ustroniu, gdzie tak smacznie się jadło i piło obficie. Pamiętając co mi się tam przytrafiło, jestem teraz ostrożnym. Masz brzydki zwyczaj krótkiego rozcinania stosunków z przyjaciółmi. Zatem pojmujesz teraz dla czego się strzegę? Spróbuj ofiarować mi kieliszek wina lub rumu, zobaczysz czyli go przyjmę od ciebie? Otóż dowiedz się, że ja cię wtedy podszedłem, aby samemu nie zostać podstępnie schwytanym. Stoi przed brama mój fiakr wynajęty na godziny, posunąłem przezorność