Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

polepszenia. Po dziesięciu minutach, otworzył Dinie do oddychania najsilniejsze sole, bez otrzymania a oczy i poruszyła się z lekka. Jej usta szeptały jakieś niezrozumiałe. bez związku wyrazy. Oktawiusz przyłożył jej do nosa chustkę, nasiąkniętą eterem. Napróżno. Zamknęła oczy. Głowa jej nieco przedtem wzniesiona, na poduszki opadła, i pogrążyło się dziewczę znów w letargiczną bezwładność, podobną do nastąpionej śmierci.
— Panie, ktoś dzwoni. Czy mam otworzyć? pytał Dominik, dyskretnie drzwi uchylając.
— Otwórz! to baron powraca z doktorem.
Oktawiusz nie omylił się bynajmniej. Croix-Dieu przyjechał z lekarzem.
Doktor Bernier był mężczyzną czterdziestoletnim o intelligentnej, łagodnej fizjognomii. Przez długi czas leczył Oktawiusza, wszak bezskutecznie; życie, jakie ów chłopiec prowadził, unicestwiało skutek przepisów nauki.
— Witam cię, kochany pacjencie, rzekł lekarz, ściskając rękę młodzieńca. Nie widziałem cię oddawna tak dobrze wyglądającego jak teraz. Któż więc tu jest chorym? Ów pan przybyły do mnie powiedział, że chodzi tu o śmierć i życie.
— Tak, w rzeczy samej, to dziewczę potrzebuje ratunku, odrzekł Oktawiusz, prowadząc lekarza do łóżka na którem spoczywała Dinah.
— Ach! szepnął pan Bernier, jakaż śliczna osoba! Cóż to za dziewczę? Kochanka twoja bezwątpienia?
— Nie, mylnie sądzisz. Ona nie jest moją kochanką, doktorze.
— Od jak dawna popadła w owo omdlenie?