Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pocałunki na jej policzkach.
— Widzę, żeś bardzo wesołą, moja ciotko, wyrzekła Dinah zdziwiona temi objawami niezwykłej czułości.
— To prawda, że jestem wesołą, powtórzyła Melania. Los nam sprzyjać zaczyna! Ha! dość długo na to oczekiwałyśmy. W każdym razie lepiej późno, niż wcale! Otóż nareszcie skończy się nasza bieda!
— W jaki sposób?
— Ach! jest to cała historja do opowiadania, lecz najprzód zobacz no, zobacz!
Tu otworzywszy worek, wydostała zeń ostrożnie trzy butelki, owinięte w szarą bibułę, i mały pakiecik.
— Zkąd przynosisz to ciotko? pytała Dinah.
— Opowiem ci, zaczekaj!
Odejmując papier z butelek, mówiła dalej:
— Oto Madera, prawdziwa Madera, jakiej nie znajdziesz w żadnym ze sklepów Paryża. Kosztowałam ją. Nigdy powiadam ci nie widziałam, nie piłam czegoś podobnie wytwornego! A to jest Bordeaux, Chateau-Margot uważaj. Marka jest na butelce. Flaszka tego kosztuje piętnaście franków!
— Lecz moja ciotko!... wołało dziewczę.
— Zaczekajże trochę, odparła niecierpliwie Melania, odwiązując sznurek pakieciku. Patrz to pieczona pularda. Ach! jaka pularda! Tłusta, jak pozłacana! A to, homary. Powąchaj jak świeże! No! i cóż mówisz na to wszystko? Będziemy miały dziś obiad książęcy!... Pierwszorzędne przysmaki, i wino milionerów! Spodziewam się, że jesteś zadowoloną?
— Zadowoloną być muszę, ponieważ ty ciotko nią