Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

o to na teraz nam chodzi. Chociażbyś pani wcale talentu nie miała, wszystko mi jedno.
— Jakto? pytała Dinah zdumiona.
— Wytłómaczę to pani. Przystępujmy do rzeczy. Na drugiem wieczornem przedstawieniu „Aspazji“ znalazłaś pani w swej loży bukiet olbrzymi, nieprawdaż?
— Tak panie... Od kogoż on pochodził?
— Winnaś pani odgadnąć, odparł młodzieniec. I gdybyś pani odgadła, cieszyłbym się z tego. Ten bukiet był przysłany przezemnie. W bukiecie była koperta, a w tej kopercie wiersze.
— Bardzo piękne, wyszepnęła Dinah.
— Podobały się one pani? zawołał Oktawiusz z uniesieniem.
— Tak panie. Bardzo mi się one podobały!
Oktawiusz stanąwszy przed nią zadeklamował:

Dziewczę! twego spojrzenia któż ów czar wypowie,
Pozazdrościć ci mogli by go aniołowie!...

Masz pani słuszność że są pięknemi, mówił dalej, widzę, że znasz się dobrze. Serce mi je podyktowało, a serce nigdy nie myli.
— Jakto! pan więc jesteś autorem tych wierszy?
— Ja pani, ja, odrzekł Oktawiusz Gavard i deklamował dalej:

Ty. rzucisz mi mrok śmierci, lub szczęście bez miary,
U sto twych składam losy moje, pełen wiary!

—Otóż co wyraziłem wierszem, mówił z zapałem młodzieniec, powtarzam prozą, z różnicą że poezja toleruje licencje różnego rodzaju, proza zaś do większych ścieśnień obowiązuje. Lecz bądź to wierszem czy prozą