Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Podrę lub spalę, czy ja wiem? A raczej nie! dodał po chwili. Ów testament jest arcydziełem! Gdybym potrzebował układać go powtórnie, nie udałoby mi się może tak dobrze. Zamknę go tak, jak jest zapieczętowany w szufladce mojego biurka. Znajdziesz go tam baronie, gdyby nastąpiło coś nieprzewidzianego. Mam twoją obietnicę. Dane słowo szanować należy.
Croix-Dieu wzruszył ramionami.
— Znów te ponure myśli, zawołał, przed pojedynkiem miały one pewną rację bytu, teraz jednakże są całkiem bezsensownemi!
— Widzisz wszelako, że pomimo to nie zginąłem, odrzekł, uśmiechając się Gavard.
Oktawiusz, baron, pan de Streny, i doktor Bernier odkryli głowy przechodząc około trupa Grisolla, a nawet złożyli pokłon dwom jego świadkom, którzy być może przez roztargnienie nie odwzajemnili się im ukłonem, i wsiedli wszyscy czterej do powozu udając się w stronę Paryża.
— Sądzisz więc, doktorze, że temu nieszczęśliwemu żadną miarą życia uratować niepodobna, że on nieodwołalnie zgubiony? pytał Gavard.
— Człowiek zgubionym jest bezpowrotnie wtedy, nigdy zatrzymuje się pulsacja serca, rzekł lekarz. Temu nie wróżę nawet dziesięciu minut życia; nauka nic tu nie poradzi. Gdyby nie owa niezaprzeczona pewność, nie opuszczałbym go, bądź przekonanym. Raniony nieprzyjaciel przestaje być wrogiem.
Dwaj towarzysze poległego, oczekiwali niecierpliwie odjazdu jego przeciwnika ze świadkami.