Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wstępne do pojedynku! wołał służący bledniejąc. Panie Oktawiszu, najdroższy paniczu, miałżebyś pan zamiar bić się z kim?
Gavard wzruszył ramionami.
— Chodzi tu w rzeczy samej o pojedynek, odpowiedział, a świadkowie obu przeciwników oznaczyli sobie schadzkę tu u mnie, nie ja to jednak mam stanąć do spotkania. Znasz pana Lorimey, jednego z moich przyjaciół, o niego właśnie to chodzi. On ma się pojedynkować!
— A! to szczęście! zawołał Dominik, oddychając swobodnie, tamten przynajmniej nie jest moim paniczem, nie jest spadkobiercą sześciu milionów, niech się bije ile tylko mu się podoba!
Tu odszedł uspokojony.
Oktawiusz, zostawszy sam, otworzył kodeks i zaczął przeglądać w nim dział testamentowy z większą uwagą niż kiedykolwiek w swem życiu to czynił.
Skończywszy owo przedwstępne badanie, wziął wielki arkusz papieru, i zwolna, starannie, pięknem, czytelnem pismem kreślił następne wyrazy, zatrzymując się co chwila dla zajrzenia w kodeks.
„Dziś w dniu dwudziestym drugim kwietnia, tysiąc osiemset siedmdziesiątego drugiego roku, o godzinie drugiej nad ranem, piszę własnoręcznie, kładę datę, i podpisuję ten testament, ażeby jako autentyczny nie podlegał żadnemu zaprzeczeniu, korzystając tym sposobem z przywilejów, zawartych w artykule 970, w dziale I-ym, rozdziale V-ym, tytule II-gim kodeksu cywilnego.
Na mocy artykułu 904, w rozdziale II-im w tymże