Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dwadzieścia franków, jakie dłużną ci jestem. Za kredyt serdecznie dziękuję.
Młodzieniec przycisnął do ust otrzymaną sztukę złota.
— Dino, ukochana! zawołał, z tym luidorem nie rozłączę się nigdy. Być może, iż kiedyś utracę owe sześć milionów po nieboszczyku mym papie, tej jednak sztuki złota strzedz będę. Każę ją jutro wydrążyć dla zawieszenia na breloku od zegarka. Umarłbym raczej z głodu niżbym ją zmienił!
Dziewczę śmiać się zaczęło z uniesienia rozkochanego, wszak łza rozrzewnienia zawisła jej na powiece.
Reszta południa przemknęła jak błyskawica w serdecznej pogadance.
Około piątej, służąca właścicielki mieszkania weszła z oznajmieniem że obiad gotowy.
Dinah zwróciła się do Oktawiusza.
— Chcesz ze mną obiadować? zapytała. Zapraszam cię.
— Przyjmuję z rozkoszą, odrzekł, lecz pozwól mi pójść poszukać jakiej porcji dla siebie.
— Pozwalam, jedynie ze względu, ażebyś nie był zbyt głodym. Idź prędko i powracaj.
Młodzieniec wybiegł i wrócił po kilku minutach, przynosząc ciasta, owoce i butelkę wina Bordeaux. Dinah dostarczyła rosół i kawałek mięsa z sałatą.
Przyszły spadkobierca milionów upewniał, iż nieprzypomina sobie aby mu kiedykolwiek obiad tak wybornie smakował.