Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zmoczenia deszczem odznaczało się wytworną elegancją zawołał:
— Oto mój powóz, może wsiądziesz pani?
— Dobrze, odpowiedziała żywo Herminia. Zbliżyła się, a kładąc rękę na drzwiczkach, dodała: Wynajmuję cię na godzinę.
— Na godzinę, w taką niepogodę? zawołał, śmiejąc się woźnica, nigdy w życiu! Nie zgodzę się na to. Mając już odjechać, zwrócił się jeszcze. Dziesięć franków zresztą za godzinę, rzekł, jeżeli pani zechcesz, zdecyduj się prędko.
— Dobrze, odpowiedziała wicehrabina, zapłacę, ile żądasz.
— Tak się to mówi przy wsiadaniu do fiakra, zaczął woźnica, a gdy się przybędzie na miejsce, poczynamy się targować według taksy. Nie lubię sprzeczek. Zapłać mi pani naprzód, inaczej nie pojadę.
Herminia sięgnęła do kieszeni, ale znalazła ją próżną.
Jak wszystkie kobiety, otoczone służącemi i nigdy niewychodzące same, nie myślała o noszeniu przy sobie pieniędzy. Portmonetka jej z kilkoma sztukami złota pozostała w pokoju.
Woźnica, spostrzegłszy ów gest nieznajomej, roześmiał się głośno.
— Znam ja to, rzekł, znam dobrze. Zapomniane niby pieniądze. Gdybym był mniej przezornym, zostałbym oszukanym. Pfe! to nie ładnie, moja młoda pani!
I zaciął konia, chcąc odjeżdżać.
Pani de Grandlieu uczuła, iż siły nagle ją opuszczają, była bliską omdlenia. Zimno ją na wskroś przejmowało.