Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pełniające jej serce miało być występną namiętnością.
Załamywała ręce, powtarzając głośno bezwiednie.
— Zanim umrze, ja chcę, ja muszę go widzieć!
I gdyby pan de Grandlieu znajdował się przy niej natenczas byłaby mu powiedziała:
— Zaprowadź mnie do tego, który umiera dla ciebie.
Była jednakże samą, nie chciała wtajemniczać w swój zamiar nikogo ze służby, a dla kobiety zajmującej podobnie wysokie jak ona stanowisko, urzeczywistnienie podobnego żądania otoczone jest tysiącem przeszkód niezwalczonych.
Wachała się długo, to popychana trwogą, to zwyciężana przestrachem, aż wreszcie wyszepnęła z cicha:
— Gdybym nie poszła, czuję, iż dostałabym obłąkania tej nocy.
Nie wachała się dłużej.
Uderzyła godzina dziewiąta wieczorem, powietrze wilgotne i mgliste przez dzień cały pogorszyło się jeszcze. Wiatr huczał po wierzchołkach dachów, deszcz smagał po szybach. Nie zważała na to wcale.
Przywoławszy swą pokojówkę, kazała się jej jak zwykle rozebrać, rozpalić ogień na kominku, posłać łóżko, co gdy dziewczyna uczyniła, rozkazała jej nie wchodzić do swego pokoju pod żadnym pozorem aż nazajutrz o dziewiątej rano.
Nie jednokrotnie podczas pogodnych dni lata, gdy wicehrabina zapragnęła na przechadzkę wyjść pieszo, pan de Grandlieu prowadził ją na Pola Elizejskie przez małą furtkę, zrobioną w okratowaniu ogrodu.
Wiedziała ztąd ona, gdzie się znajdował klucz od