Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rozkoszy życia. Butelka szampana, wiesz dobrze, warta więcej po nad parę kropel krwi. Ułóżmy się zatem. Otrzymałeś dziesięć luidorów, gotów ci jestem drugie tyle dopłacić, przyjmujesz więc?
— Nie!
— Cóż chcesz więc?
— Powiedziałem już. Chcę przedziurawić skórę tego markiza. Jest to moją stałą ideą.
— Dam ci piętnaście luidorów.
— Nie przystaję!
— Dwadzieścia.
— Idź do czarta!
— Dwadzieścia pięć nareszcie, a uprzedzam, iż jeśli trwać będziesz w swoim uporze, pojedynek nie nastąpi wcale.
— Doprawdy, zawołał szyderczo Grisolles. Ciekawym, w jaki sposób mógłbyś temu przeszkodzić?
— W sposób nader prosty. Powiadomię policję, i na placu spotkania znajdzisz kilku żandarmów. No! jakże ci się to podoba?
Wyraz „policja“ i „żandarmi“ wywarły magiczny wpływ na mniemanego eks-kapitana. Opuścił głowę i przez parę sekund stał pogrążony w dumaniu.
— Daj do djabła banknot na tę sumę, rzekł i nie kłopocz żandarmów.
Sprawa została załatwioną. Croix-Dieu otworzył pugilares, a po wypłaceniu, wyszedł z „sali fechtunku,“ gdy jednocześnie Leokadja, bufetowa panna z kawiarni „Borgiów,“ biegła do swego przyjaciela.
— Dobrze zrobiłem, żem przyszedł, myślał baron,