Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przeciwnie, gromadzisz długi jedne na drugie. Całe góry upominań się wierzycieli.
— Najwyżej mały pagórek, odrzekł śmiejąc się Gravard. Lecz czyż to z mojej winy? Powiedz mi, proszę, baronie, czy podobna się utrzymać z głupich trzydziestu tysięcy franków rocznie? To starczy zaledwie na drobne wydatki. Uciekam się więc do kredytu.
— Którego, jak twierdzi twa matka, zbyt nadużywasz.
— Otóż i głupstwo kapitalne! Ach! ci rodzice, rodzice! Nie wstydzę się pochodzenia mego nieboszczyka papy, lecz wyznać trzeba, że to wcale nie był człowiek szyku! Zebrał majątek, wszyscy o tem wiedzą, na dystylarni, w Villette, gdzie preparował prawdziwy rum Jamajkę z wódki, melassu i innych ingredjencji. Miał papa rozum, na honor! Mimo tego wszystkiego, jeździł fiakrem, a nawet omnibusem, na „górce“ za trzy sous. Zyskał poważanie, lecz nigdy nie był człowiekiem światowym, podczas gdy ja jestem dżentlemenem, sportsmenem klasowym i znanym. Urządzam wyścigi i sam biorę w nich udział. Mam kobietę znaną w całym Paryżu, Reginę Grandchamps. Dzienniki zajmują się mną, wygłaszają moje nazwisko, słowo w słowo drukują powiedziane przezemnie dowcipy. Czegóż więcej może żądać matka odemnie?
— Zadowolniłaby się mniejszemi z twej strony zasługami, rzekł śmiejąc się baron.
— Cóż jednak ostatecznie mam robić? Powiedz mi, pytał Oktawiusz, aby uniknąć owej przeklętej sądowej kurateli.
— Posłuchasz rad moich?