Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sowi, ale wiem dobrze, co się z niemi stanie i ty wiesz równie wraz ze mną! Radziłam się mego notarjusza i adwokata. Kazali mi mój obowiązek pełnić do ostatka i bronić nieszczęśliwego chłopca przeciw jego własnej zgubie. Jeżeli się nie ustatkuje w ciągu roku, zwołam radę familijną, do której i ty należeć będziesz, a wtedy mój syn oddanym zostanie pod sądową kuratelę w dniu swojej pełnoletności. Powiadom go o tem Filipie, powiedz mu stanowczo, ażeby zmienił swój sposób życia, jeżeli nie chce w ciągu roku dostać się pod stokroć surowszą niż moja opiekę. Niechaj od chwili obecnej, bez opóźnienia, bez odkładań, zaniecha obrzydłych, brukających go nawyknień i znajomości, gdzie trwoni majątek, poniża zajmowane przez się stanowisko i skraca sobie życie; bo wszak widzisz wyraźnie, że ten chłopiec sam siebie zabija! Tu pani Gavard zamilkła, westchnąwszy głęboko. Ach! jakże jestem dobrą matką! przestrzegając go w sposób podobny, zaczęła po chwili. Bo wszakże gdyby Oktawiusz umarł przed dojściem pełnoletności, jabym odziedziczyła te sześć miljonów, Bóg jednak świadkiem, myśl podobnie występna nigdy mi nie przeszła przez głowę.
Oczy barona zapłonęły chciwością, lecz ów blask zgasł w jednej chwili.
— Niech nas Bóg uchowa, ażebyśmy doczekać mieli śmierci Oktawiusza! wyrzekł wzruszonym głosem. Potrzebaby mi było zaniechać myśli o spełnieniu najdroższego marzenia w inem życiu, pożegnać na wieki jedyne moje nadzieje! Zaślubić bym cię nie mógł wtedy.
— Dla czego? pytała żywo pani Gavard.