Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Byłaby to dla mnie jedna z największych boleści w mem życiu, lecz nie zawahałabym się przed nią.
— Przekładasz więc szacunek świata, po nad miłość i szczęście?
— Przeciwnie, żadnych poświęceń nie uczyniłabym dla świata, skoro mi odmawia szacunku, na jaki zasługuję, lecz nie chcę sama sobą pogardzać.
— Ach! zawołał Jerzy z uniesieniem, nie godnie postępujesz, pozwól to sobie powiedzieć!
— Cóż uczyniłam tak złego?
— Byłem spokojny, obojętny na wszystko. Nie słuchałem ciebie. Ty samowolnie rozbudziłaś we mnie miłość, w nieuleczone cierpienia!
— Czyliż wiedziałam, że kochać mnie będziesz? Czyżem starała się tobie podobać? Podbić cię zalotnością?
— Podobasz się, podbijasz serca, wbrew własnej woli i chęci. O! ty dobrze wiesz o tem. I dziś, dziś jeszcze, dla czego mnie tu wezwałaś?
— Nie wiedziałam, że twoja dla mnie sympatja w żywsze się uczucie zmieniła. Sądziłam, że zostanę dla ciebie towarzyszką, przyjaciółką nareszcie. Nie podejrzywając niebezpieczeństwa, nie badałam siebie.
— A obecnie!
— Powtarzam ci, iż się obawiam.
— Obawiasz się. Kochasz mnie więc?
— Niewiem, wyjąknęła z cicha. Niechcę wiedzieć i kochać cię niechcę. O! nie, nie, nie chcę.
— Ach, kochasz mnie więc, zawołał Tréjan z wybuchem radości.
— Nie, nie! powtarzała.