Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ależ pomówmy proszę poważnie. Moje uczucie nie jest chwilowym kaprysem. Jest to miłość prawdziwa, głęboka, namiętna miłość.
— Co mnie to obchodzi?
— Powinno cię wiele obchodzić. Jestem bogaty, niezmiernie bogaty!
— W jakim celu pan mówisz mi o tem? zawołałam patrząc na niego z pogardą! Chcesż może ofiarować mi pieniądze, sądząc, że jestem towarem do sprzedania?
— Nie! tak nie sądzę. Gdybyś zechciała się sprzedać, kupiłbym cię bez targu, upewniam!
— Choćbyś był nawet posiadaczem miljonów, nie byłbyś wstanie opłacić mojej wartości.
— To pewna, odrzekł. Ależ ja ci nie proponuję żadnego targu! Pfe! cóż za myśl!
— Proszę więc, wytłómacz się pan i nie obrażaj mnie, jak przystoi człowiekowi, zajmującemu tak wysokie stanowisko.
Aleosco począł obszernie się usprawiedliwiać, lubo nie dość jasno. Ow dyplomata był płodnym w różne wybiegi. Usiłował zmieniać postać rzeczy, przedstawiając ją w zupełnie fałszywem świetle.
Przekonywał, iż nie przedstawia mi targu, lecz sytuację nie tylko godną przyjęcia, ale niezmiernie ważną i śwńetną, ponieważ jak niegdyś Ludwik XIV-ty. raczył by uczynić ze mnie swoją „metressę“ zaszczyt tak wielki, jakiego nie udzielił żadnej z poprzednich swoich kochanek. Prócz tego zapewniłby mi majątek, złożywszy w me ręce akt w ścisłej formie sporządzony, a przyznający mi sześćdziesiąt tysięcy liwrów renty. Po pię-