Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

omyliłam się w mojem przypuszczeniu.
Wyjrzawszy oknem powozu dostrzegłam w niewielkiej odległości jakąś ciemną masę ze świetlanemi punktami. Koń szybciej biedź zaczął i po kilku minutach zatrzymał się przed peronem, z którego kamienne schody prowadziły po podwójnych drzwi oszklonych, dających wejście do sieni, oświetlonej kandelabrami o mnóstwie świec zapalonych.
Drzwi karety przy wejściu do owego zamku otwarły się same, niewątpliwie za pomocą mechanizmu ukrytego pod siedzeniem stangreta, a przezeń w ruch wprowadzonego.
Wysiadłam.
Będąc młodem dziewczęciem i zamieszkując z ukochanym mym ojcem na przedmieściu Montmartre, czytywałam wiele romansów otrzymywanych z czytelni przy placu Breda. W wielkiej liczbie powieści tak nowych, jak starych, napotykałam kobiety i młode dziewczęta zawikłane w podobnych jak była obecna moja sytuacja i dozwoliłam się bezwiednie ogarnąć melodramatycznemu zainteresowaniu tą przygodą bardzo zwykłą niegdyś w dawnych dobrych czasach, lecz nader rzadko zdarzającą się w naszej epoce realnego życia.
I nastąpiła we mnie owa szczególna przemiana, iż bez najmniejszego przestrachu, ciekawość budziła się we mnie i pragnęłam tak żywo poznać „dalszy ciąg“ mego porwania jak niegdyś gdy z bijącem sercem przewracałam karty pochłanianego romansu, zapytując siebie: „Wielki Boże! cóż się stanie z tą biedną kobietą?“
Obecnie jednak zachodził ów ważny szczegół, że