Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pogardę? Nie! nie! stokroć razy lepiej że powiedziałeś.
— Nie wiedziałem o niczem. Mógłżem odgadnąć?
Fanny uspokoiła się nagle.
— To prawda, odrzekła z melancholijnym uśmiechem. Nie mogłeś zgadnąć że Fanny Lambert była księżną Aleosco, jeśli nie dla świata to w obec Boga. Widziałeś we mnie wykolejoną awanturnicę, kobietę wolnych obyczajów, jaka wygrała wielki los na loterji hazardu! Jeden tylko człowiek zna moją tajemnicę.
— Baron de Croix-Dieu, nie prawda? przerwał Jerzy.
— Tak, baron de Croix-Dieu, który mnie nie zdradził, jestem tego pewną.
— Powtarzał mi, że nie zna kobiety godniejszej szacunku nad ciebie.
— I nie chciałeś mu wierzyć?
Jerzy w milczeniu opuścił głowę.
— Więcej niż on, wiem, ile godną jesteś uwielbienia, wyszepnął z cicha.
— A co do szacunku, mówiła dalej Fanny, pomyślałeś sobie, że baron jest starym szaleńcem! Ach! biedne my kobiety. Oto jak nas sądzą! Nie znając, pogardzają nami. Ha! rzecz to tak łatwa, pogarda.
— Jeszcze raz błagam, przebacz mi, mówił Jerzy, przebacz!
— Uczyniłam to już, odpowiedziała Fanny. Gorycz jedynie we mnie pozostała. Żałuję mego uniesienia. A teraz kochany panie, dodała, skoro otrzymałeś nie tylko przebaczenie, ale i objaśnionym zostałeś, teraz gdy wiemy, co myśleć o sobie nawzajem, nie zatrzymuję go dłużej. Przyrzekłam ci uściśnienie ręki, podaję