Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Młoda kobieta zadrżała.
— Tak, to on, wyszepnęła z cicha, lecz zkąd pan wiesz? Kto ci powiedział? Czy znałeś kiedy księcia?
— Nie! na szczęście, dzięki niebu nigdy go nie widziałem. Lecz ta postać z ową koroną, w domu pani, zdaje się, że dość jasne? Po chwili milczenia dodał, podając rękę Fanny z przymuszonym uśmiechem: Racz pani, proszę, mieć mnie za wytłumaczonego. Mimo, iż najgorętszem mojem życzeniem było służyć pani moją radą i pracą, rozważyłem, iż nie podobna mi jest rzucać się bezwiednie w kwestję, z której mógłbym nie wyjść z honorem. Do urzeczywistnienia projektu pani, potrzeba nadzwyczaj gętkiego, delikatnego talentu, czego niestety całkiem nieposiadam. Uznaję mą nieudolność w tym razie. Nie byłbym w stanie udzielić nawet pani jakiejkolwiek pożytecznej rady co do przekształcenia jej buduaru, zmuszony więc jestem ustąpić miejsca jakiemu zdolniejszemu artyście i proszę racz pani przyjąć moje przeproszenie i pożegnanie.
Fanny Lambert słuchała Jerzego z osłupieniem, które jeżeli nie było naturalnem, przekonywało o wielkim talencie tej komedjantki.
— Pańskie pożegnanie? powtórzyła, dla czego pożegnanie. Wszakże zaledwie pan przybyłeś i już mnie chcesz opuścić?
— Tak.
— A obiecałeś poświęcić mi cały wieczór?
— To prawda. Ale przy wejściu inny cel miałem. Ów cel nie istnieje teraz.
— Przypuszczam, iż niepodoba się panu przyjąć tej