Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ależ przysięgam ci.
— Nie przysięgaj I przerwał Croix-Dien. Być może, iż wierzysz w to, czem pragniesz złudzić sam siebie, lecz ja cię przekonam ile się mylisz! Gdyby jedynie żądza zbytków i rozkoszy, a wstręt do pracy i obawa pędzenia życia przy skromnych środkach utrzymania, nasunęły ci myśl samobójstwa, byłbyś nikczemnym człowiekiem; a mimo wszystkiego, ty nim nie jesteś!
Andrzej San-Rémo pobladł, zmięszany.
— Cóż więc przypuszczasz? zapytał z cicha.
— Nie idzie tu o przypuszczenie, ale o pewność, rzekł baron. Chciałeś się zabić, opanowany strasznem zniechęceniem do życia, jakie cię przygniatało. Otóż powodem tego zniechęcenia, jest namiętność, paląca, głęboka, jaka zdaje ci się nie pozostawiać żadnej nadziei. Przepaść istnieje pomiędzy tobą, a tą którą kochasz! Spadające na ciebie nagle ubóstwo zamknęłoby przed tobą podwoje świata arystokratycznego, wydrążając jeszcze głębiej tę przepaść. Powiedziałeś tedy sobie: Wicehrabina de Grandlieu, pokochałaby może markiza de San-Rémo, jednego z pięknych przedstawicieli high-lifu, lecz spojrzeć by z pewnością nie chciała na biedaka, zarabiającego z trudem tysiąc talarów w jakiem biurze, chodzącego w przypinanych mankietach i kołnierzyku, oraz łatanej kamizelce. Trzeba więc raz zkończyć! I ułożyłeś tę małą komedję, której rozwiązaniu ja przeszkodziłem.
Podczas gdy Croix-Dieu to mówił, palący rumieniec wystąpił na pobladłe przedtem oblicze Andrzeja.
— Ach! baronie, przerażasz mnie! wyjąknął przy-