Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nęłaby się panu myśl, że w imieniu mojego ojca, twego przyjaciela i towarzysza broni, uciekam się clo pana o pomoc.
— A gdyby tak było rzeczywiście, zawołał żywo starzec, nie miałżebym prawa do twej ufności, jak ty zarówno pomocy z mej strony?
— Powiedziałem, panie, że jestem dumnym i że od nikogo nigdy nicbym nie przyjął.
— Dla czego?
— Zubożały szlachcic może i powinien pracować na własne swe wyżywienie. Nie wyciąga on ręki po jałmużnę, choćby ta pod najdelikatniejszym pozorem udzieloną mu być miała. A gdyby nawet kiedy brakowało mu chleba, nie chce, ażeby o tem świat wiedział.
— Brakowało ci zatem chleba? zawołał z trwogą pan d’Auberive.
— Tak, i nieraz panie.
— I nie przyszedłeś do mnie? Ach! to źle... to okrutnie, mówił żywo starzec. Twa pycha złą była doradczynią w tym razie. Czyżeś pomyślał, jakim ciężarem obarczasz moje sumienie? Twój ojciec, gdyśmy przebywali w Wandei, na kilka dni przed bohaterską potyczką, w której zginąć mu przyszło, pożyczył mi pewną niewielką kwotę pieniędzy. Gdy poległ i mnie po przegranej bitwie potrzeba było co rychłej opuścić Francję, aby uniknąć wyroku śmierci. Lata upływały zanim wróciłem, a powróciwszy, zapomniałem zupełnie o zaciągniętej pożyczce. Byłem dłużnikiem ojca, którego syn głód cierpiał. Jakaż to dla mnie boleść, jakie wyrzuty sumienia! I ty to wywołałeś je, panie hrabio.