Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rająca, nie wiem czyli mam się cieszyć z tego? Piękność bywa niejednokrotnie przeklętym dla kobiety darem! Każ ją ochrzcić, proszę. A jakież nadasz jej imię. Jak ją nazwiesz? Armandzie?
— Dam jej twoje imię, wyjąknął łzawym głosem pan de Grandlieu.
— Och! nie, nie! aby nie moje! szepnęła z trwogą pani de Randal. To imię przynosi nieszczęście! Miałam w klasztorze przyjaciółkę, jedną, jedyną, którą gorąco kochałam. Nazywała się Herminja. Tem imieniem nazwij mą córkę. Przyrzecz że to uczynisz?
— Przyrzekam!
— Kochać ją będziesz?
— Z całej duszy!
— Będziesz dla niej dobrym i tkliwym, jestem przekonaną, wiedząc o ile mnie kochałeś. Nie uczuje ciężaru sieroctwa to biedne dziecię. Matki wspominać nie będzie mogła, nie znając jej wcale, lecz ty Armandzie, opowiesz jej o mnie, upewnisz ją, że gdybym żyła, kochałabym ją nad wszystko. Przyprowadzisz ją, by się modliła na moim grobie! Bóg tam, z wysoka pozwoli mi ją widzieć.
Słońce zniżało się coraz bardziej ku zachodowi. W pokoju zalegać począł mrok ciemny. Pan de Grandlieu przypomniał sobie słowa doktora: „Zgon nastąpi mniej więcej o zachodzie słońca!
Klotylda słabła widocznie z każdą chwilą. Wymawiała z trudnością wyrazy. Szept cichy, wydobywając się z jej piersi zaledwie dochodził pochylonego nad jej łóżkiem Armanda.