Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tu Robert wszedł teraz.
Sariol, siedzący za stołem, zwrócił jego uwagę. Widział tego łotra kiedyś czynnym w pewnej podejrzanej sprawie. Wiedział, że jest on zręcznym, odważnym, bez skrupułów. Trudno byłoby mu odnaleść kogoś przydatniejszego. Bez wahania więc podszedł, a uderzając go po ramieniu, dał mu się poznać, zapłacił za obfitą wieczerzę, i opowiedział, iż chodzi mu o pomoc w porwaniu kochanki, za co ofiaruje trzysta franków, jeżeli wspomniona osobistość zechce przez kilka dni trzymać pod strażą przeszkadzającą w tym zamiarze — pewną starą kobietę.
Sariol, jak wiemy, przyjął tę propozycję, domyślając się wszelako jakiejś ukrytej tajemnicy, śledził mniemanego Roberta Saulnier, gdy ten wyszedłszy ze wspomnionej nory poszedł za dalszem poszukiwaniem.
Zwiedził kolejno kilka podobnych zakładów przy ulicy Fossès-du-Temple, i w czwartym dopiero napotkał to, czego szukał, to jest dwóch łotrów, gotowych do wszystkiego za kilka talarów. Pierwszy z nich nazwiskiem Limassou, miał czuwać na straży z Sariolem na przemiany. Rola trzeciego była mniej ważną. Należało mu służyć za stangreta w dostarczonym przez Roberta, powozie. Był on woźnicą fiakrowym, i nazywał się Bijou.
Zadowolony z pomyślnego ukończenia interesu Loc-Earn powrócił na ulicę Ville l’Eveque. Zaledwie minął dziedziniec, Sariol zadzwonił do pałacowej bramy, a wszedłszy zapytał odźwiernego:
— Ów pan, który przyjechał przed chwilą powozem, kazał mi uwiadomić zamieszkałego tu swego przyja-